W gronie rodzinnym

Spotkania przy świątecznym stole w wielu rodzinach bywają jak ponury ale dobrze wyćwiczony rytuał. Czas, gdy wszyscy siedzą przy stole ujawnia nie tylko dobre chęci, ale także niezałatwione sprawy i konflikty. Już na początku wyczuwalne jest dobrze znane napięcie, wyczekiwanie tego, co musi nastąpić nieuchronnie. Role są z góry rozpisane, dobrze wiadomo, kto się będzie starał być miły i wszystko ogarnąć, kto będzie miał pretensje, kto się z kim pokłóci, kto poczuje się pokrzywdzony, a kto demonstracyjnie wyjdzie przed końcem imprezy.

W rodzinach, które łączą przede wszystkim toksyczne więzy, takie spotkania bywają bolesną powinnością. Brak innych pomysłów na spędzenie świąt, brak też gotowości, by przy stole znaleźli się nowi ludzie, którzy być może wnieśliby jakiś świeży powiew, inny obyczaj, inne uczucia. Rodzinne grono to znajome piekiełko, które co prawda nie jest zbyt miłe, ale za to nie grozi żadnymi niespodziankami.

W rodzinach dysfunkcjonalnych przymus wspólnego spędzania świąt uzupełnia się z  niechęcią do  rozszerzenia grona uczestników o osoby spoza rodziny, a choćby i takie, które – choć spokrewnione – wcześniej zapraszane nie były. Rodzina latami żyjąca z obciążającym ją problemem – np. przemocą, alkoholizmem, innymi uzależnieniami – ma tendencję do zamykania się w obawie przed oceną, która może ją spotkać z zewnątrz. Gość może być zaskoczony napięciem, od lat rozgrywanymi konfliktami, zachowaniami, które nic nie mają wspólnego z obecnym w każdych życzeniach ciepłem. Może też jednak – samym swoim zdziwieniem – dać znać, że to, co od lat obecne, jest jednak z pewnego punktu widzenia zaskakujące i nieoczywiste. Może też pokazać, że można odnosić się do ludzi inaczej, że można być gotowym do rozmowy, do bliskiego kontaktu, że można się go nie bać.

Wolne miejsce przy stole to nie tylko szansa na wspominanie tych, którzy odeszli. Miejsce dla wędrowca to także miejsce na nowe spojrzenie – na to, w rodzinie cenne i na to, co w niej chore i słabe.